Arcydzieło kina radzieckiego, i nie tylko.
Najlepszy dramat, i film, jaki kiedykolwiek widziałam.
Nie jakaś tam zwykła hollywódzka opowiastka o kochankach rozdzielonych przez wojnę, ukazująca bohaterskie walki i dziewczynę płacząca w poduszkę co noc z tęsknoty. Ale film, który pokazał istotę cierpienia osoby, która popełniła coś strasznego, haniebnego. Pokazujący rozterkę pomiędzy życiem przeszłością, a budowaniem przyszłości. Nadzieją i miłością, a wyzbyciem sie ich i układaniem sobie zycia w swiecie, takim jaki jest.
Kałatozow świetnie używa obrazu i dźwięku, aby wzruszyć widza. Scena śmierci Borysa, odczytywania jego kartki, scena końcowa. Nie da się nie uronić łzy, nie da się tego zapomnieć.
I sam człowiek nie wie, czy współczuć Weronice, czy ją pogardzać. Bo sami dokładnie nie możemy powiedzieć, co byśmy zrobili w takiej sytuacji.
Film można powiedzieć wojenny, pokazujący zupełnie odmienną stronę, nie dzielnego żołnierza, podążającego do wiernej kochanki, ale [niestereotypowo] kobiety, która jednoczesnie zdradza i kocha, wciąż mając nadzieję.
Cudowne, mistrzostwo.
Jeszcze warto dodać, że oprócz prawdy życiowej jaką zawiera ten film, płynie z niego również nauka dla nas, że zawsze lepiej pozostać wiernym swoim starym ideałom. Ich zdrada wiąże się z wyrzutami sumienia, rozterkami i bólem, który może człowieka po prostu przerosnąć. Ciężko jest wtedy spojrzeć w lustrze sobie w oczy i z czystym sumieniem powiedzieć, że było się fair w stosunku do innych przez całe życie.
Ja tyle wyniosłam z tego filmu i jak narazie staram się te cenne nauki w życiu wykorzystywać.